Sułów 1940 – Cichy Bohater

  • Drukuj zawartość bieżącej strony
  • Zapisz tekst bieżącej strony do PDF
16 lutego 2018

Historia, którą chciałbym przedstawić, z powodzeniem mogłaby posłużyć jako materiał na scenariusz filmowy. Przedstawia się dość sensacyjnie i nieprawdopodobnie. To, co wydarzyło się 78 lat temu w mrocznym okresie naszej historii sprawia, że dreszcz emocji przeszywa całe ciało. Czas, w jakim przyszło nam  Polakom  żyć można porównać do piekła na ziemi, jakie zgotowały nam dwa wrogie systemy totalitarne. Czas, kiedy życie ludzkie nie przedstawiało żadnej wartości, a pogarda i nienawiść święciły triumfy.
 

Nie wszyscy wikłali się w walkę przeciwko wrogom naszego państwa i narodu. Większość społeczeństwa chciała po prostu bezpiecznie przeżyć ten koszmar, walkę pozostawiając innym. Jednak obok zła nie można przechodzić obojętnie, nawet spokojne życie z dala od linii frontu nie dawało gwarancji przetrwania. Mogli się o tym przekonać mieszkańcy Sułowa.  To, że nie doszło do ogromnej tragedii, takiej jaka wydarzyła się dwa lata później w Kitowie, jest zasługą kogoś kto swoim sercem, odwagą i patriotyzmem pokazał co w życiu jest naprawdę ważne.
 
Był ciepły letni  poranek 1940 roku, dokładnie wtorek 4 czerwca, godzina między 5 a 6 rano.   Wtedy to  drogą od strony Szczebrzeszyna do Sułowa zaczął nadciągać złowrogi konwój niemieckich pojazdów. Były tam ciężarówki oplandekowane i odkryte, na których widać było gęsto usadowionych  żołnierzy w hełmach. Jechały także  samochody osobowe i mniejsze odkryte pojazdy wojskowe  wiozące dziesiątki żołnierzy, żandarmów i członków gestapo. Wielkie przerażenie mieszkańców i pytania co teraz z nami będzie?  
 
W krótkim czasie najeźdźcy okrążyli szczelnym pierścieniem całą wioskę i zajęli pozycje strzeleckie na dachach zabudowań. Część z nich wdzierała się do domów wypędzając pod groźbą utraty życia wszystkich mieszkańców w kierunku placu w centrum Sułowa (obecnie posesja Państwa Bełkotów wraz z przyległym terenem) Części ludności udało się ukryć we własnych domostwach, lub wcześniej uciec z wioski,  lecz większość z nich została spędzona we  wspomniane miejsce.
 
Tutaj czekały już ustawione i gotowe do strzału ciężkie karabiny maszynowe wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei na ratunek. W czasie, kiedy przerażeni ludzie klęczeli na ziemi z rękami podniesionymi do góry, przyniesiono drewnianą beczkę i ustawiono ją przed zebranymi. Niemcy wyciągali z pośród tłumu osoby uważane za podejrzane i siłą wkładali im głowy do jej wnętrza, a  pozostałą  na zewnątrz beczki część ciała bili bezlitośnie drewnianymi kijami tak, aż ciało do samych kości było zmasakrowane. Pobici nie mogli o własnych siłach powrócić do domu. W międzyczasie wyprowadzono dwie osoby za pobliską stodołę i oddano kilka strzałów w powietrze po to, aby zwiększyć poczucie strachu. 
 
Co takiego się wydarzyło, że okupanci na bezbronną wioskę rzucili  uzbrojonych po zęby oprawców?
 
Żeby można to lepiej zrozumieć należy  cofnąć się o kilka godzin do wieczora dnia poprzedniego.
 
Furmanka zaprzężona w parę koni przemierzała trasę Sułów – Zamość. W tamtym okresie nawierzchnia drogi utwardzona była kamieniami a zaprzęg miał drewniane koła co powodowało, że tempo jazdy musiało być dość wolne.  Oprócz pasażera i woźnicy na furmance znajdowały się  różne  artykuły żywnościowe zebrane w Sułowie, między innymi jajka. Na odcinku pomiędzy Sułowem a Szczebrzeszynem została ona zatrzymana przez trzech mężczyzn. Nie wyglądało to na przypadkowe spotkanie znajomych tylko na zaplanowaną zasadzkę. Mężczyźni zaatakowali pasażera furmanki drewnianymi kołkami. W krótkim czasie walka zakończyła się śmiercią pasażera. Zwłoki zostały obrzucone jajkami, napastnicy szybko się oddalili z miejsca akcji.
 
Przypadkowy podróżny odnalazł furmankę ze zmasakrowanymi zwłokami prawdopodobnie to on powiadomił żandarmerię w pobliskim Szczebrzeszynie. Identyfikacja denata pozwoliła stwierdzić, że jest nim były nauczyciel ze szkoły w Sułowie - Antoni Chytroś.  Użyłem określenia „były” ponieważ czasu na pracę w szkole poświęcał coraz mniej. Głównym jego zajęciem, w tamtym okresie,  była praca tłumacza dla gestapo. Świadczą o tym dokumenty znajdujące się w archiwach gminy Radecznica oraz świadectwa kobiet, kierujących się chęcią ratowania swoich aresztowanych  mężów odwiedzających  tłumacza.
 
Częstym widokiem, wynikało to z opowieści sąsiadów, było kiedy pod dom, w którym wynajmował pokój podjeżdżał samochód, do niego wsiadał, w skórzanym czarnym płaszczu,  właśnie Antoni Chytroś.
 
Najbliżsi jego sąsiedzi twierdzili, że nocami włączał radio. Z domu słychać było odgłosy komunikatów w języku niemieckim. Z ustnych przekazów wiem, że po wejściu Niemców nie miał on już  sprzymierzeńców wśród mieszkańców wsi.
 
We wrześniu 1939 roku wycofujący się, pod naporem Niemców, polski oddział kawalerii wysłał zwiad właśnie w okolice Sułowa. Żołnierzom przekazano wówczas informację o znajdującym się w Sułowie niemieckim szpiegu wskazując osobę Antoniego Chytrosia. Podjęto decyzję o likwidacji konfidenta, niestety, na prośbę kilku osób wyroku nie wykonano. Wojsko Polskie wycofało się, a po pewnym czasie wjechał do wioski niemiecki patrol, a w  jego kierunku nasz nauczyciel wyciągnął rękę w nazistowskim pozdrowieniem, co nie świadczyło o geście polskości. Te wszystkie fakty połączono ze sobą i podjęto wtedy decyzję o likwidacji szpiega. Do jego wykonania zgłosiło się trzech ochotników.  Jak się to zakończyło to już wiemy.

Powróćmy z powrotem na plac w centrum wsi, gdzie siedzący przy stole niemiecki oficer dowodzący akcją odwetową zapowiedział, że jeżeli nie znajdą się sprawcy wczorajszego napadu, spośród zebranych Polaków co dziesiąta osoba zostanie rozstrzelana. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Mając na uwadze metody postępowania z podbitymi narodami, a szczególnie Polakami, można było być pewnym, że dowódca nie blefował. Co mogło znaczyć zamordowanie kilkuset osób jeżeli w ciągu wojny niemieccy zbrodniarze pozbawili życia sześć milionów naszych rodaków. Zaangażowanie tak dużych sił militarnych nie mogło być powodowane chęcią zastraszenia mieszkańców niedużej wioski, gdyż do pobicia i sterroryzowania jednej miejscowości wystarczyłoby kilkunastu żandarmów. Dla przykładu, podczas akcji wysiedlenia Sułowa, pod pretekstem zabicia i zabrania ze sobą kilku własnych kur skazano na śmierć całą rodzinę, na szczęście wyroku udało się uniknąć. W tym przypadku nie chodziło o kury, a o bliskiego współpracownika gestapo.
 
Czy mieszańców Sułowa było w stanie coś lub ktoś uratować?
 
Czas mijał, sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa, wystarczyłby niewielki błąd w  zachowaniu kogokolwiek, a kul wystrzelonych seriami z karabinów nie dało by się już cofnąć. Kilkaset osób straciłoby życie. W pewnym momencie, niemieckie dowództwo rozpoczęło jakieś narady i rozmowy, według relacji kilku świadków ktoś przyjechał ze Szczebrzeszyna,  prawdopodobnie jakiś Niemiec i ksiądz Franciszek Kapalski. Po południu całą akcję zakrojoną na wielką skalę odwołano.
 
Co spowodowało tak niewiarygodnie szczęśliwe zakończenie tego dramatu Sułowa?    
 
Wszyscy świadkowie tamtego zdarzenia, z którymi rozmawiałem, zgodnie relacjonują. Tym, który nas uratował był ks. Kapalski. Choć brzmi to bardzo nieprawdopodobnie, bo jak polski ksiądz mógł wpłynąć  na decyzję rozwścieczonych okupantów, dla których kara śmierci była jedyną za wszystkie nawet najdrobniejsze przewinienia?
 
Żeby to zrozumieć należy poznać całą prawdę o księdzu Franciszku do reszty oddanemu Bogu i człowiekowi. Urodził się 16 sierpnia 1911 roku w Urzędowie. Tam ukończył szkołę powszechną, zaś w Kraśniku – gimnazjum. Potem Wyższe Seminarium Duchowne w Lublinie. Święcenia kapłańskie otrzymał 21 czerwca 1936 roku i już w sierpniu został skierowany do Szczebrzeszyna, początkowo jako rektor kościoła szkolnego, później jako wikariusz parafii św. Mikołaja. Pierwsze trzy lata spokojnej pracy kapłańskiej zmąciła II wojna światowa, czas ciężkich doświadczeń.  W 1939 roku  gdy trzeba było ratować i wspomagać rannych żołnierzy  stanął na czele Komitetu Opiekuńczego. Do zajęć tej organizacji należało między innymi zbieranie żywności i środków opatrunkowych. Odnowił kościół na cmentarzu, wymógł na Niemcach zwrot przedmiotów kościelnych wcześniej zrabowanych. Prowadził kuchnię dla biednych i wysiedlonych. Wysyłał paczki dla jeńców i więźniów, wspomagał materialnie ubogich nauczycieli, założył przedszkole prowadzone przez siostry zakonne. Organizował zbiórkę dla walczącej Warszawy. Przez pewien czas dodatkowo opiekował się parafią w Kosobudach tu 22 lipca 1940 roku został przez Niemców aresztowany i wywieziony do zamojskiej Rotundy, później Lubelskiego Zamku. Przeżył i wrócił z powrotem do Szczebrzeszyna 12 listopada 1940 roku.
 
Wróćmy znowu do Sułowa, wiadomość o śmierci konfidenta dotarła również na plebanię w Szczebrzeszynie. Znanym tylko sobie sposobem udało się ks. Franciszkowi przekonać mieszkającego na plebanii niemieckiego oficera o tym, że zabity Chytroś współpracował nie tylko z gestapo i Niemcami, ale utrzymywał również kontakty z wrogami Rzeszy.  Czas naglił, wielkie nieszczęście było w zasięgu ręki dowódcy ekspedycji odwetowej. W ostatniej chwili udało się dotrzeć na miejsce akcji, przekazano informacje. Nastąpiła rewizja w pokoju wynajmowanym przez byłego nauczyciela. Informacje okazały się prawdziwe, znaleziono dowody podwójnego szpiegostwa. Nie było podstaw do zemsty, mieszkańcy Sułowa otrzymali drugie życie.  
 
Nie tylko mieszkańcy Sułowa zawdzięczają życie ks. Franciszkowi Kapalskiemu wielu mieszkańców Szczebrzeszyna zawdzięcza mu wolność i życie co jest udokumentowane. Niemniej jednak epizod z Sułowa czeka jeszcze na historyczną dokumentację.
 
Ks. Franciszek Kapalski był kapelanem Zamojskiego Inspektoratu Armii Krajowej. Przez Rząd emigracyjny został odznaczony „Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami” „Medalem Wojska Polskiego„ i „Krzyżem Armii Krajowej”. Jedynie od mieszkańców Sułowa nie otrzymał jeszcze stosownego podziękowania. Pamięć o tym wspaniałym Księdzu i człowieku, który zasłużył się naszej wiosce jak nikt inny umiera wraz z ostatnimi świadkami tamtych dni. Nikt Go nie wspomina, nikt modlitwy za jego duszę nie odmawia. Ks. Prałat Franciszek Kapalski zmarł 24 grudnia 1995 roku, a  jego ciało spoczywa w Lublinie na cmentarzu na Majdanku.
 
W nadziei na zdobycie kolejnych informacji dotyczących przedstawionych wydarzeń, proszę wszystkie osoby posiadające taką wiedzę - o pomoc w dopisaniu brakujących szczegółów w tej niezmiernie ważnej historii.
 
 
 
Ryszard Pietrykowski